Na białym koniu królewicza,
czarnego konia wśród amantów,
wciąż wypatruje tęskne oko
w tłumie natrętnych fatygantów.
Gdzież on wyśniony, niby z bajki,
serdeczny, czuły, hojny taki,
niechże by porwał, poniósł, kochał.
Gdzież zapodziały się rumaki?
Czas nie chce czekać, nie zawraca.
Tłamsząc łzy, smutki, serca febrę,
wreszcie coś świta i w ułudzie
poślubia kuca, albo zebrę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz