 |
Sena |
Prosektorium, nocna zmiana,
rozpijają już szampana,
czartów czas do kresu zmierza,
a tu trach, dostawa świeża.
Denat na stół, ciąć, nie gadać,
na co zszedł, należy zbadać,
zaś raniutko, to nie żarty,
dać łapajom raport zwarty.
Lekarz w skórze skalpel nurza,
asystentka się oburza,
krzyczy: Wstrzymać ciała sekcję,
zmarły jeszcze ma erekcję.
Sztywny chirurg won od trupa,
tu potrzebna wrząca dupa.
Jeszcze drze się, doktor ziewa,
siostra dziurkę swą nadziewa.
- Siostro, twoja menstruacja!
- Och, doktorku, też sensacja,
nie będę się masturbować,
a z nim mogę pofiglować.
Hojnie dodam mu krwi młodej,
lepsze, niż obłożyć lodem,
zmartwychwstanie rześki, zdrowy,
chętny zgłębiać wsze otwory.
Powiedziała, tak się stało,
różowieje jego ciało,
pacjent się z rozkoszy wije,
mało pochwy nie przebije.
Nieco później, krwią zbrukany,
z asystentką idzie w tany,
medyk patrzy, wódę goli,
trzepie skórę, że aż boli.
Do świtania obie parzy,
euforia bije z twarzy,
ślina, sperma, wypływ krwawy
ścieka poprzez stół dziurawy.
Pod prysznicem czwórką całą,
nową schadzkę umawiają,
wiara w lepsze jutro wabi:
niemal sczezł, wśród żywych bawi.
Jakiż powód, śledczych trapi,
agonii, i seksterapii?
Luba, jak się słyszy gęsto,
nie dawała mu zbyt często.
Od przygody tej, nie poszczę,
w prosektorium często goszczę
i niejeden pan, i pani
uszli śmierci, mocno zgrzani.